Nieoczekiwane pytanie o hasło na przystanku w pobliżu szpitala psychiatrycznego.
Po Warszawie krąży następująca dość zabawna historyjka:
„Było to w latach 70. lub 80. XX wieku. Wieczorną porą pewna
pani oczekiwała na autobus na przystanku na Tarchominie. W pewnym
momencie podszedł do niej jegomość i zadał niezbyt jasne pytanie,
brzmiące: «haszło?». Nie wiedząc, o co właściwie chodzi, pani
poprosiła o powtórzenie pytania, jednak ponownie usłyszała tylko:
«haszło?» Również kolejna próba dojścia do porozumienia nie
przyniosła rezultatu. Pani stwierdziła wówczas, że ma do czynienia z
człowiekiem niespełna rozumu czy wręcz jakimś zwyrodnialcem, który
pyta ją o jakieś bliżej nieokreślone «hasło». Niewiele myśląc pani
krzyknęła pierwsze «hasło», jakie jej przyszło do głowy: «czerwony
kapturek!», a potem czym prędzej uciekła. Dopiero po dłuższym czasie
uświadomiła sobie, o co tak naprawdę chodziło owemu delikwentowi.
Osobnik ów nie pytał o żadne hasło, ale po prostu o autobus kursującej
wówczas tamtędy linii H. Pan chciał najzwyczajniej w świecie się
dowiedzieć, czy takowy autobus w ostatnim czasie odjechał («H szło
?»). Trzeba przyznać, że zadawał to pytanie w sposób niezbyt
komunikatywny. Ale też odpowiedź, którą otrzymał, była dla niego
cokolwiek mało satysfakcjonująca, jak również bardzo nietypowa.”
Tą opowieść słyszałem już od przynajmniej 2 niezależnych osób, przy
czym jedna z nich (mój dziadek) twierdzi, że przytrafiło się to
bezpośrednio jego znajomej (chyba nawet wymieniał ją z imienia i
nazwiska). […] Poza tym pamiętam też wpisaną ją kiedyś na
jakimś forum internetowym, tylko trochę różniły się szczegóły, tzn.
owo „haszło” było jakieś inne i zakończeniem nie była ucieczka, lecz
przyjazd owego autobusu. Tak że nie wiem czy historyjkę można uznać w
pełni za legendę miejską […] [1]
Od razu rozwiejmy wątpliwości mojego informatora — można tę opowieść uznać za legendę
miejską, nie jest to tylko zwykły kawał, ludzie rzeczywiście w nią wierzą:
„[m]oja znajoma stała samotnie na przystanku autobusowym” [2],
„[m]oja mama […] stała sobie na przystanku w pobliżu miejscowego
psychiatryka” [3],
„[o]to kolejny przykład z życia jak najbardziej prawdziwy”
[4],
a nawet: „[j]est to historia autentyczna, która wydarzyła się
dosłownie na moich oczach”
[5].
Najpopularniejszym hasłem jest rzeczywiście
„czerwony kapturek” [3], ale też
„liść dębu” [2]
czy
„orzeł wylądował” [6]. Bardzo często akcja dzieje się — żeby było
zabawniej — nieopodal szpitala psychiatrycznego
[2].
Wiele więcej nie da się napisać na temat tej anegdoty.
Zastanówmy się natomiast przy tej okazji nad tym, kiedy dowcip, kawał
staje się legendą miejską, bo przecież historyjka o „haszle” mogłaby
być (i czasami jest!) opowiadana jako żart bez pretensji do
autentyczności. Zaryzykuję takie twierdzenie: każdy dowcip, który
jest (1) realistyczny i (2) dość długi może stać się legendą miejską.
Dlaczego realistyczny, to jasne — trudno opowiadać jako autentyk kawał o babie, co przyszła do lekarza z helikopterem na głowie („ciotka znajomego
przyszła do lekarza z helikopterem na głowie”?!). A dlaczego
długość kawału ma znaczenie? Uwielbiamy zabawne opowiastki, ale
jeszcze bardziej lubimy opowiastki zabawne i prawdziwe, tak
więc warto czasami opowiadaczowi okrasić kawał wzmianką o
(pseudo)autentyczności, no, chyba że dowcip jest krótki, wtedy
ryzykujemy, że go przegadamy!
przypisy
[1] „Maciek_B”, 4 lutego 2011, http://atrapa.net/node/2890
[2]
wypowiedź internauty „wojtekkwp”
na forum JoeMonster.org
otwierająca wątek Haszło,
30 maja 2006,
http://www.joemonster.org/phorum/read.php?f=3&i=671413&t=671089,
data dostępu: 13 maja
[3]
wpis na blogu Wino - grono,
Moja mama jest super mocno wykręcona,
30 października 2008,
http://dramonaa.blogspot.com/2008/10/moja-mama-jest-super-mocno-wykrcona.html,
data dostępu: 13 maja
[4]
wypowiedź internautki „Anielskaharmonia”
na forum belly-dance.pl
w wątku 10 przykazań rzetelnego krytyka - lektura obowiązkowa!,
10 kwietnia 2008,
http://www.belly-dance.pl/forum/showthread.php/639-10-przykaza%C5%84-rzetelnego-krytyka-lektura-obowi%C4%85zkowa!/page2,
data dostępu: 13 maja 2011
[5]
wypowiedź internauty „DobraFormaPL”
na forum MoragTong
otwierająca wątek Co zrobić gdy zaczepi nas agent obcego
wywiadu^^,
4 grudnia 2009,
http://www.kalmoragtong.fora.pl/nasze-opowiesci,43/co-zrobic-gdy-zaczepi-nas-agent-obcego-wywiadu,979.html,
data dostępu: 13 maja 2011
[6]
wpis na blogu hirek.pl, Nie wszyscy są idiotami,
http://www.hirek.pl/Felietony/Nie_wszyscy_sa_idiotami.html,
data dostępu: 14 maja 2011
Hasło
Ja to znałem tak, że pytającym był sepleniący starszy pan (może bezzębny?). Pytał więc nie "Haszło?", a "Hasło?". Pytany był za to mężczyzna. I nie słyszałem o "czerwonym kapturku", tylko że reakcją było "Panie, nie znam żadnego hasła", na co dziadek: "Nie, panie, pytam cy H sło, cy nie sło."
Wypada tutaj poinformować młodszych czytelników, że dawniej w Warszawie literami nazywane były (głównie) linie przyspieszone (dzisiejsze "pięćsetki").
http://www.trasbus.com/liniabushposp.htm
nie zgadzam się
w moim mieście jeździł swego czasu autobus H... bo były od A do chyba J... ludzie sami sobie robili jaja z tego... to nie koniec... mam na imię Teresa - gdy czytamy z podręczników - pech chce, że niektóre ćwiczenia oznaczone literkami - też często słyszę "Tereska" zamiast "teraz k." .... czy ja wiem, czy to legenda miejska... a jak ktoś ma obiekcie - niech sam do mnie zagada...
Nie lubię warszawskiej
Nie lubię warszawskiej tendencji do określania zjawisk ogólnopolskich słowami "u nas w Warszawie to kiedyś...". :) Taka numeracja linii pośpiesznych przyjęta była właściwie na terenie całego kraju. W niektórych miastach system ten pozostał do dziś (Wrocław: "A", "C", "D", "E", "K", "N", Szczecin: "A" - "G") w innych - zniknął niedawno, tuż po przemianach ustrojowych (Legnica: "A", "J", "Z", Olsztyn: "A"). Obecnie literowo oznacza się często linie specjalne (np. międzygminne w Radomiu, cmentarne w wielu miastach). Nie mam pojęcia, czy w którymkolwiek z miast linia "H" przebiegała w okolicach szpitala psychiatrycznego. :)
Haszło
Witam
słyszałem tą opowieść w połowie lat 80-tych we Wrocławiu. W tamtych czasach była we Wrocławiu pośpieszna linia autobusowa oznaczona literą H.
Chodziło o przystanek we Wrocławiu na trasie W-Z
Dokładniej: koło baru "Barbara". A facet był z lekka podpity i zataczający się. Po usłyszeniu odpowiedzi machnął ręką i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Dopiero, gdy podjechał autobus "H", babka zorientowała się, że on pytał o ten autobus. Wcześniej nie zaskoczyła, bo sama czekała na "E". I słyszałam tę historię prawie o dekadę wcześniej, bo w drugiej połowie lat 70-tych. Tak na marginesie zauważę, że w tamtych czasach często to co jechało to "szło". Chodzi oczywiście o tramwaje i autobusy.
Inną historią związaną z urbanizacją Wrocławia jest scena, gdy facet pyta się "gdzie jest ulica Widok?". - Przecież stoi pan na Widoku! - pada odpowiedź, bo facet na niej się znajdował. I opowiadało się to jako autentyczną własną historię. Sama słyszałam, jak dziewczyna przerobiła ją na historię ze swojego miasta, choć tam nie było ulicy Widok (i do dzisiaj nie ma).
Dodaj nową odpowiedź